Boża solidarność, czyli historia gnieźnieńskiego krzyża

Po dość długiej przerwie powracam z nową porcją staropolskich źródeł. Zanim przedstawię tytułową opowieść chciałabym zastrzec, że moje wpisy będą pojawiać się od tej pory z mniejszą częstotliwością, a teraz do rzeczy.

W czasie potopu szwedzkiego, który rozpoczął się w 1655 roku w Rzeczypospolitej Obojga Narodów rozpoczął się chaos. Nie dość, że napadli nas Szwedzi, to jeszcze zdradzili ci, którzy do tej pory mienili się obrońcami ojczyzny. Nastąpiło zamieszanie, bo przecież nie brakowało też wiernych żołnierzy, którzy chcieli walczyć z najeźdźcą. W czasie obrony Jasnej Góry naród doznał wstrząsu i ocknął się – od tej pory powoli sytuacja zaczęła się normować, a zdrajcy powracali na właściwą stronę.

I to właśnie w tym momencie dziejowym, w samym centrum wojny ze Szwedami, w Gnieźnie, miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Jego opis pozostawiam naocznemu świadkowi – Wespazjanowi Kochowskiemu, który w tym okresie służył w wojsku jako husarz. Tak więc notuje on następujące słowa: W kościele katedralnym, po jego północnej stronie, znajdował się drewniany krucyfiks (jaki zwykle wisi nad ołtarzem), z którego na dwa dni przed nadejściem Douglasa rzęsistymi kroplami prawdziwa krew zaczęła płynąć na nakrycie ołtarza. Zaprawdę nie było w tym żadnego oszukaństwa ani szalbierstwa, jakżeż bowiem wyciekający obficie płyn mógłby zostać ukryty w cienkim kawałku drzewa? Cud ten przeraził przypatrujących się, zadziwionych niezwykłością zdarzenia; również ja, który piszę te słowa, zdumiony i ciekawy, dotknąwszy palcem spadającej kropli, przekonałem się, że to prawdziwa krew płynie […]. W bitwie poległo niemal czterdziestu spośród towarzystwa, Kiełczowski, Goszczymiński, Burzyński i inni, a wśród licznych rannych znajdował się Władysław Wilczkowski, długoletni porucznik margrabiego Myszkowskiego. Również ja, służąc w tej samej chorągwi, odebrałem dwa postrzały w ramię; było to, jak przypuszczam, karą za moją wścibską zuchwałość, żem tą samą ręką poważył się dotknąć owej purpurowej rosy, która, jak o tym wspomniałem, w katedrze gnieźnieńskiej płynęła z krucyfiksu. (Wespazjan Kochowski, Lata potopu 1655-1657, Warszawa 1966, s. 168-169, 171)

Jak więc widzimy z powyższego opisu z gnieźnieńskiego krucyfiksu popłynęła krew. I stało się to niedługo przed bitwą, w samym centrum zawieruchy wojennej. Jak można interpretować owo cudowne zjawisko? Wespazjan Kochowski w jednej ze swoich pieśni twierdzi, że jest to wyraz tak wielkiej solidarności i miłości Boga do naszej ojczyzny, że nie wahał się On przelać za nią krwi.

Tak na marginesie warto dopowiedzieć, że cytowany dzisiaj Kochowski po przeżytych wydarzeniach postanowił poświęcić rękę, która splamiła się bluźnierstwem, dla pożytku Boga i ojczyzny – zaczął pisać kroniki i utwory poetyckie. Historia tego żołnierza doczekała się nawet współczesnej pieśni wzorowanej na jego utworze Postrzał w gnieźnieńskiej potrzebie. Autorem tej pieśni jest Jacek Kowalski.

Link do piosenki Jacka Kowalskiego: https://www.youtube.com/watch?v=aAI642OKWVI

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!
Proszę czekać...
Karina
Studentka historii i pasjonatka polskiego XVII wieku.

Dodaj komentarz